Czytelnia
„No to skacz!”
2
Zdarzenie miało miejsce w zeszły czwartek w Drammen. Chora psychicznie osoba groziła, że skoczy z okna na 15 piętrze. Na ulicy zgromadzili się gapie, niektórzy z nich zaczęli do niedoszłego samobójcy krzyczeć „No skocz już". Wśród tłumu były również dzieci, niektóre bez opiekunów.
- To przerażające, że ludzi zbierają się w takich sytuacjach i traktują to jako rozrywkę - powiedział szef straży pożarnej z Drammen, Jan Erik Fevang.
Fevang opowiadal, że próby rozgonienia tłumu przez policję były kompletnie nieudane. Policja, straż pożarna i pogotowie wysłały najmniejszą możliwą ilość personelu, aby nie denerwować osoby, która chciała wyskoczyć.
- Na wszystkich wezwaniach, do których jedziemy, zbierają się ludzie i próbują podejść tak blisko, jak to tylko możliwe.
Tłum gapiów, dt.no/Lisa Selin
Powinni odejść
Fevanga popiera jego kolega, który razem z nim pracował wtedy na zmianie, Calle Varfjell. Mężczyzna potwierdza, że publika zrobiła się odważniejsza, rodzice pozwalają dzieciom przyglądać się miejscom tragedii:
- Nie mają wyobraźni, co by zrobili, gdyby ten mężczyzna naprawdę skoczył? Wszyscy ci ludzie powinni się głęboko zastanowić nad swoim zachowaniem. Gapie nic nie wiedzą na temat chcącej się zabić osoby, nie wiedzą, czy jest chora. To straszne, że ludzie chcą oglądać takie rzeczy i dzielić się zdjęciami.
flickr.com/epsos
Nie zawsze zdążą ostrzec
Policja całkiem inaczej postrzega sprawę gapiów, funkcjonariusze uważają, że patrzących nie ma wcale dużo:
- To co się zdarzyło w czwartek nie jest częste. Kiedy coś się dzieje w centrum miasta to normalne, że gromadzą się ludzie. Rzadko mamy problemy z gapiami. Zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa, nigdy nie słyszałem o tym, żeby ktoś sobie żartował w takim momencie, czasem jednak zdarzają się wyjątki - mówi dowódca operacji, Olav Myrvold z lokalnej policji.
Zdarzają się oczywiście wyzwania:
- Kiedy mamy do czynienia z niebezpiecznym lub śmiertelnym wypadkiem, to staramy się powiadomić bliskich tak szybko, jak tylko się da. Niestety czasem zdjęcia z miejsca wypadku trafiają do mediów społecznościowych, a stamtąd jest już krótka droga to rodzin. Nie powinno tak być.
flickr.com/er24ems
Krzyki
Fotograf prasowy, Rune Folkedal, jest zawsze przygotowany na to, że ktoś na miejscu wypadku, będzie na niego krzyczał. Folkedal pracuje w swoim zawodzie od 28 lat, najczęściej uwiecznia wypadki, więc odczuł na własnej skórze niechęć innych ludzi. Szczególnie dobrze pamięta wypadek motocyklowy na ulicy Rosenkranz:
- Naskoczyła na mnie wtedy kobieta. Wyszła ze swojego samochodu, prowadziła za ręcę dwoje dzieci, w wieku czterech i sześciu lat. To był okropny wypadek, ona nigdy nie widziała czegoś podobnego. Wyjęła kamerę i wszystko nagrała. Wiadomo, co ludzie myślą o osobach, które w takich sytuacjach kręcą filmy albo robią zdjęcia, ale to ja muszę odpierać ataki.
Fotograf uważa, że to całkiem normalne, że ludzie są ciekawi co się stało, kiedy widzą radiowozy i karetki na sygnałach, jednak nie powinni sami dokumentować zdarzenia, a sprawdzić w mediach co się stało.
Byliście kiedyś świadkami podobnej sytuacji? Ludzie stali się obojętni na tragedie, czy rzeczywiście nie są w stanie przewidzieć skutków swojego postępowania? Widok kolumny samochodów, która najwolniej jak się da przejeżdża obok miejsca wypadku nie jest już zaskakujący. Po co jednak obserwatorom zdjęcia?
Źródło: dt.no, zdjęcie frontowe: fotolia - royalty free
Reklama
To może Cię zainteresować
4
17-07-2014 00:22
0
-1
Zgłoś
16-07-2014 18:38
0
0
Zgłoś