„Cztery wesela i pogrzeb”. Dzień z życia tłumacza medycznego
fotolia.com - royalty free
– Najlepsza sytuacja jest wtedy, kiedy staję się niewidoczna dla innych – opowiada Aleksandra Søderlind, licencjonowana tłumaczka ustna specjalizująca się w tłumaczeniach medycznych. – Kiedy pacjent i lekarz „łapią” ze sobą kontakt i zamiast zwracać się do mnie, zaczynają rozmawiać ze sobą, mimo, że każdy we własnym języku.
Od maja zeszłego roku Søderlind współpracuje z Tolkesentralen – centralą tłumaczy stworzoną specjalnie na potrzeby trzech dużych stołecznych szpitali: szpitala uniwersyteckiego w Oslo, Akershus universitetssykehus i Sunnaas sykehus HF. Wcześniej placówki były obsługiwane przez firmy pośredniczące, ale od jesieni 2014 roku zatrudniają tłumaczy bezpośrednio z centrali.
Polski jest językiem, na który najczęściej składane są zamówienia.
Polski w pierwszej czwórce
– Polski jest językiem, na który zgłaszane jest największe zapotrzebowanie – mówi Vibeke Kaasi Eilertsen, specjalista ds. komunikacji w Oslo universitetssykehus HF. – Zamówienia na tłumaczenia z polskiego realizuje jedna osoba zatrudniona na stałe i trzynaście osób na zlecenie.
Dla polskich pacjentów to dobra wiadomość, bo oznacza duże możliwości skorzystania z pomocy tłumacza, również w nagłej w potrzebie. Jak często z niej korzystają?
– W pierwszym kwartale 2016 roku Tolkesentralen obsłużyła 700 zleceń w języku polskim – informuje Eilertsen. – 700 zleceń nie oznacza jednak, że 700 pacjentów poprosiło o tłumacza, bo jeden pacjent może wielokrotnie prosić o tłumacza, a zapotrzebowanie do Tolkesentralen zgłasza personel medyczny, a nie pacjenci.
Dzień z życia tłumacza
– To właściwie miasteczko szpitalne – opowiada Søderlind. – Do tego dochodzą pozostałe lokalizacje w Oslo i Akershus.
Dzień pracy trzeba więc dobrze zaplanować logistycznie. Ale dzięki nowej organizacji tłumacze mają teraz „bazę”. – Taka organizacja daje nam wsparcie zawodowe, możliwości dokształcania i miejsce, gdzie możemy zwrócić się po poradę oraz przygotować do tłumaczenia. Jak wygląda typowe zlecenie?
– Pacjenta spotykam przed gabinetem i żegnam się z nim po wizycie – opowiada Søderlind. Co prawda terapie długofalowe zdarzają się w jej praktyce, ale z reguły tłumacz nie „prowadzi” pacjenta tak jak lekarz.
– Tolkesentralen nie ma na razie tylu ludzi do dyspozycji, a poza tym wchodzenie w relacje z pacjentem może być obciążeniem – mówi Søderlind. – Może też wpływać na niezawisłość i bezstronność tłumacza wobec personelu medycznego i samych pacjentów – dodaje.
Tłumacz ze smykałką
– Poprzeczka dla chętnych tłumaczy medycznych jest w Norwegii postawiona wysoko – ocenia.
Nie jest wprawdzie wymagane wykształcenie medyczne, ale jeśli jakiś język jest już wśród oferowanych przez Tolkesentralen, to trzeba mieć wykształcenie wyższe ze specjalizacją tłumacza w sektorze publicznym, mile widziana jest też licencja państwowa na wykonywanie zawodu. A ponieważ język polski należy do języków, w których Høgskolen i Olso og Akershus już kształci tłumaczy, dlatego Polaków obowiązuje wymóg zarówno wyższego wykształcenia, jak i licencji. Nie jest to zresztą jedyne kryterium.
– Rekrutuje się ludzi, którzy czują się dobrze w tłumaczeniach medycznych – opowiada Søderlind, która wcześniej długo pracowała jako instruktor na kursach językowych i kursach poszukiwania pracy. – Taka wiedza przydaje się również w szpitalu, gdzie często pojawiają się kwestie zatrudnienia i świadczeń – dodaje.
Cztery wesela i pogrzeb
– Są pacjenci, którzy przychodzą do lekarza „uzbrojeni” w wyniki badań zrobionych w Polsce. Co może niekoniecznie jest złe, bo zawsze warto zasięgnąć opinii innego lekarza – przyznaje Søderlind.
Jednak jej zdaniem coraz więcej Polaków kompleksowo korzysta z norweskiej służby zdrowia i coraz częściej decyduje się na całościowe leczenie w Norwegii. Tak dzieje się na przykład, kiedy norweski lekarz prowadzi polskiego pacjenta z chorobą nowotworową. Może to świadczyć o tym, że polscy migranci powoli zakorzeniają się w nowym kraju.
– Tutaj mieszkają, pracują, mają rodziny, tutaj też korzystają z prawa do opieki medycznej od niemowlęctwa po starość. Niekiedy praca tłumacza to takie „Cztery wesela i pogrzeb” – żartuje.
To może Cię zainteresować