Julekalender – niemiecka tradycja, którą uwielbiają Norwegowie
pixabay.com - CC0 Creative Commons
Niemieckie odliczanie dni
Pierwsza znana wzmianka o kalendarzu adwentowym pochodzi z 1851 roku z książki dla dzieci autorstwa Elise Averdieck. W książce mama małej Elisabeth opowiada córce świąteczną historię i zawieszając obrazek na ścianie, wypowiada następujące zdanie: „czy dzieci wiedzą, że gdy wszystkie 24 obrazki wiszą na ścianie, wtedy jest Boże Narodzenie?".
Pierwszym gotowym kalendarzem adwentowym był „Weinachtsuhr für Kinder” z 1902 roku. W latach 30. ubiegłego wieku takie kalendarze były już ogromnie popularne w Niemczech. Pojawiło się wówczas wiele wydawnictw, które drukowały je często z cytatami biblijnymi oraz pieśniami świątecznymi. W tym czasie zaczęto je także sprzedawać w Norwegii, jednak prawdziwą popularność zyskały dopiero po II wojnie światowej. Od tamtej pory stanowią nieodłączną część okresu adwentowego.
„Dzieci oczekują więcej i więcej”
Szacuje się, że w tym roku na kalendarze adwentowe Norwegowie wydadzą 1,1 miliarda koron. Średnia cena jednego egzemplarza to 270 koron. Wraz z ich rosnącą popularnością, pojawiają się głosy krytyki:
– Sensem kalendarza adwentowego jest odliczanie dni do Wigilii, tymczasem, zamiast tego, zasypuje się dzieci prezentami – mówi doradca ekonomiczny, Silje Sandmæl.
– Oto coś, co z założenia jest wspaniałe. Nie chcę krytykować rodziców, którzy starają się, jak mogą, by utrzymać tradycję. Problemem jest fakt, że prezenty w kalendarzu są coraz droższe, a dzieci oczekują więcej i więcej – dodaje terapeutka rodzinna, Solveig Vennesland. – To sprawia, że nie doceniają tego, co otrzymują.
Czas dla siebie nawzajem i … mniej śmieci
– Punktem wyjścia dla nas było przygotowanie czynności łatwych do przeprowadzenia oraz takich, które produkują możliwie jak najmniej śmieci – mówi Marianne Holen, pomysłodawczyni kalendarza. – Ma on być alternatywą, dla kalendarzy z bibelotami, które szybko lądują w śmieciach.
Ideę popiera terapeutka Eva Mohn, która zachęca do poszukiwania alternatywnych rozwiązań, gdzie najważniejsze to znaleźć czas dla siebie nawzajem.
– Dzieci kochają przygotowywać rzeczy, mowa tu zarówno o przygotowanych w domu kartkach świątecznych, pieczonym w domu chlebie, czy samodzielnie uszytych ubraniach. Tym się możemy zająć w czasie przedświątecznym. Dość już pogoni za najpiękniejszymi, najdroższymi kalendarzami – mówi.
Nie tylko dla dzieci
Wśród nich uwagę zwracają np. kalendarz myśli zakładający pisanie pozytywnych słów na papierze każdego dnia czy tzw. kalendarz odwrotny – każdego dnia rozdaje się nieużywane już zabawki czy ubrania np. do Armii Zbawienia albo Domu Dziecka. Ciekawym pomysłem jest też kalendarz literek, gdzie jedna litera (albo ich zbitka) pod koniec tygodnia lub adwentu mogą się złożyć na miłą niespodziankę – w ten sam sposób można korzystać z kalendarza wskazówek.
Sama idea kalendarzy już dawno wyszła poza produkty przeznaczone tylko dla dzieci – wiele z pomysłów, jak kalendarz alkoholowy czy randkowy, to propozycje dla dorosłych.
Co ciekawe, coraz więcej Norwegów decyduje się na kalendarz nawet dla zwierząt domowych. „Julekalender” stało się także nośnym hasłem wykorzystywanym w różnych konkursach organizowanych przez portale internetowe czy prasę. Nazwa „kalendarz adwentowy” oznacza także seriale dla dzieci emitowane każdego dnia przed świętami aż do Wigilii.
Na przestrzeni lat sam kalendarz stał się niezwykłą tradycją, która z czasem przybiera coraz to inne formy. „Julekalender” wcale nie musi być drogi i kiczowaty. Jedynym ograniczeniem jest kreatywność i czas. Jedno jest pewne: z takim kalendarzem oczekiwanie na święta jest wyjątkowym, radosnym okresem, a samo Boże Narodzenie nabiera innego smaku.
To może Cię zainteresować