#PolakPotrafi: Upiększa kobiety z całej Norwegii. Właśnie została wicemistrzynią kraju
Wygrane w konkursach utwierdziły Alicję w przekonaniu, że warto próbować nowych rzeczy. fot. archiwum prywatne
– Niestety TVP charakteryzuje się tym, że wraz z wymianą władzy, wymienia się ludzi. Wszystko odbyło się błyskawicznie. Żałowałam, bo była to praca w niezwykle twórczym, kreatywnym środowisku i z określoną wizją – mówi dziś.
Największa orka mojego życia
– Pozostałych niestety często w ogóle nie interesował temat i przez całe zajęcia potrafili patrzeć w ścianę. Dla mnie, pasjonatki tej dziedziny, to było prawdziwie frustrujące – wyznaje Alicja.
Nie od razu zadecydowali o wyjeździe za granicę. Najpierw Alicja postanowiła spróbować szczęścia w rodzinnym Opolu, spełnić jedno ze swoich marzeń i otworzyć kawiarnię. Odurzająca mieszanka zapachu świeżo zmielonej kawy i domowych ciast miała uderzać w nozdrza już od wejścia. Rzeźbione meble we francuskim stylu świetnie komponować się z klimatycznym lokalem, obsługującym stałych bywalców. W samym jego środku była Alicja, spełniona i wypoczęta, serwująca tę nieśpiesznie pitą, aromatyczną kawę. Tak to miało wyglądać – w teorii.
– Wytrzymałam rok i nie polecam nikomu. W rzeczywistości romans z własną gastronomią okazał się największą orką mojego życia – mówi bez ogródek.
Po roku prowadzenia własnego biznesu i podwyżce czynszu zdecydowała się zamknąć lokal. Ukochane meble wystawiła na sprzedaż. To już wtedy rozpoczęła się jej przygoda z Norwegią, choć jeszcze o tym nie wiedziała. Odkupiła je bowiem od niej Polka prowadząca restaurację w Lillehammer. Sporo rozmawiały i właścicielka zaprosiła Polaków do siebie, by zobaczyli, jak stylowy komplet prezentuje się w jej lokalu. To wtedy pierwszy raz zawitali do Norwegii i wtedy też zadecydowali, że stanie się ona ich nowym domem.
– Pieniądze nie były czynnikiem determinującym decyzję o naszym wyjeździe. Jesteśmy po prostu typem ludzi, którzy lubią nowe wyzwania, lubią cieszyć się nowymi rzeczami i poznawać świat z różnej perspektywy – tłumaczy dziś Alicja.
Zdewastowana pracą
– Przychodziłam do domu kompletnie zdewastowana pracą, która nie przynosiła mi żadnej satysfakcji. Zabijało mnie to, nienawidziłam tego i wiedziałam, że ten etap nie może trwać długo. Zdyscyplinowałam się więc, ze skromnej pensji oszczędzałam, ile się da, by zacząć robić coś, w czym będę spełniać. Nie żyłam wystawnie, ale miałam swój cel – wyjaśnia.
Po kilku miesiącach pracy postanowili przenieść się do Oslo. Jak twierdzą, Lillehamer to piękne miejsce, ale nie na biznes, a ten powoli kiełkował w ich głowach. Stolica otwierała przed nimi nowe możliwości. Narzeczony Alicji chciał pracować jako trener piłki noznej, ona zaś znowu zajmować się dziedziną, którą uwielbiała. Niestety rynek okazał się zbyt ciasny i hermetyczny, by Alicja mogła zdobyć posadę podobną do tej w Polsce. W norweskiej telewizji bardzo mało tworzy się bowiem własnych produkcji.
– Żeby w ogóle dostać się do NRK trzeba by mieć pewnie doświadczenie rodem z Vogue - śmieje się. - Zauważyłam jednak, że istnieje ogromny popyt na przedłużanie rzęs. Miałam już kurs zrobiony w Polsce, więc postanowiłam na dobre wrócić do tematu i zacząć ćwiczyć. Wiele czasu poświęcałam też na czytanie i przyglądanie się w sieci prac najlepszych stylistek świata. Widziałam wówczas, że moje rzęsy wyglądają inaczej, gorzej – przyznaje.
Nie dawało jej to spokoju, chciała choć odrobinę zbliżyć się do poziomu najlepszych fachowców. Następny kurs zrobiła już w Norwegii i... również okazał się niewypałem. Ale, że do trzech razy sztuka, kolejny sprawił, że efekty naprawdę zaczęły ją satysfakcjonować.
– Przeróżne są kleje, rzęsy, sposoby ich dopasowywania – temat wbrew pozorom jest bardzo skomplikowany. Ciągle trzeba się doszkalać. W Oslo dziś jest zaledwie kilka osób, które naprawdę to potrafi – przekonuje Alicja.
Mistrzyni
– Udział w mistrzostwach wzięłam głównie dla samej siebie, by potwierdzić swoje umiejętności. Tytuł utwierdził mnie w tym, że robię to dobrze, a moje klientki otrzymują najwyższej klasy usługę – przynaje Polka i z uśmiechem dodaje: – Poświęciłam się rzęsom w stu procentach, ciągle doskonaląc technikę. Dwa lata i wiele treningów doprowadziły mnie do miejsca w którym jestem dziś. Ostatnio zdobyłam również vicemistrzostwo Włoch w swojej klasie oraz nagrodę sędziego za najpiękniejszą aplikację rzęs.
Wygrane w konkursach utwierdziły ją w przekonaniu, że warto próbować nowych rzeczy. Zawsze są wymówki: brak pieniędzy, czasu, konieczność opieki nad dziećmi czy domem. Ale jeśli się naprawdę się czegoś pragnie, to chcieć znaczy móc – zaznacza Alicja, która równocześnie z nauką aplikacji rzęs, uczyła się norweskiego. Powoli opanowuje język: najważniejsze dla niej, że umie opowiedzieć klientkom, co robi i jaki będzie tego efekt.
– To ważne, aby nie zamykać się na język kraju, w którym się mieszka. Mimo że robię sporo błędów i o wiele lepiej mówię w języku angielskim, zwyczajnie lubię rozmawiać z klientkami po norwesku – podkreśla.
W Polsce szał na rzęsy trwa od lat, w Norwegii dopiero się zaczął. Choć okres jest dobry, a Alicja ma już grono stałych i zadowolonych klientek, zauważa rynkowe trudności – charakterystyczne dla rynku norweskiego.
– Norwegowie mówią, że wszyscy są równi, ale niestety dyskryminacja w branży kosmetycznej, jak i wielu innych, istnieje – przyznaje. – Jeśli ktoś ma wybierać pomiędzy stylistką-Polką a stylistką-Norweżką, to nawet jeśli ma dopłacić za tę samą jakość, pójdzie do tej drugiej. Norweg zawsze wybierze Norwega. Ewentualnie Amerykanina, bo tę nację też lubią, ale Polaka rzadko. Szkoda.
To może Cię zainteresować
21-12-2017 09:58
5
0
Zgłoś
20-12-2017 20:59
5
0
Zgłoś
20-12-2017 19:41
4
0
Zgłoś
20-12-2017 14:55
5
0
Zgłoś
20-12-2017 09:35
15
0
Zgłoś