Polskie przyzwyczajenia na norweskim gruncie. Jak je kultywować?
fotolia.com - royalty free
– Nigdy nie zapomnę tego w dnia w którym wyjechałam z Polski do Oslo – opowiada nam Julia, mieszkająca w Oslo od dwóch lat. – Siedziałam w samolocie z biletem w ręku i zastanawiałam się, co to teraz będzie. Jednak wielka niewiadoma. Stwierdzenie „spodziewaj się niespodziewanego” było dla mnie trafne jak nigdy. Oczywiście krok pierwszy: znaleźć pracę, o mieszkanie akurat nie musiałam się martwić, gdyż w Oslo od kilku miesięcy był już mój chłopak, który mieszkał w hotelu robotniczym i to miał być także mój „drugi dom”. Wszystko na całe szczęście jakoś się nam poukładało. Praca, mieszkanie, nawet zaczęliśmy naukę języka norweskiego.
– Jednak w dalszym ciągu czegoś mi brakowało – ciągnie Julia. – Kiedy wraz z moim chłopakiem mieszkaliśmy w Polsce nie narzekaliśmy na nudę. Spotykaliśmy się ze znajomymi, wychodziliśmy do kina albo spotykaliśmy się na niedzielnym obiadku z naszymi rodzicami. Tego mi tu brakowało. Weekendy z reguły mieliśmy wolne, więc należało jakoś wypełnić ten czas. Postanowiliśmy nasze przyzwyczajenia z Polski przenieść do Norwegii… lekko zmodyfikowane oczywiście. W piątki „spotykaliśmy się” z naszymi znajomymi na Skypie. W soboty zapraszaliśmy kolegów mojego chłopaka na oglądanie filmów. A co niedziele wymyślaliśmy jakieś ciekawe danie na obiad i wspólnie je przyrządzaliśmy. Może przyzwyczajenia z Polski zostały nieco zmienione, jednak samo to, że chociaż w jakimś procencie możemy przenieść coś z Polski do Norwegii sprawia, że aż tak bardzo nie odczuwamy tego, że żyjemy tysiąc kilometrów od rodziny i znajomych.
– Uwielbiam czytać książki, to mój mały rytuał. Siadam po pracy na wygodnym fotelu, popijam ciepłą herbatę i podążam śladami moich bohaterów. Tak było w Polsce. W momencie gdy postanowiłam przeprowadzić się do Norwegii na pozór błaha czynność była czymś nieosiągalnym. Wcześniej dosłownie pochłaniam książki, potrafię przeczytać nawet kilka w ciągu tygodnia. Tutaj, w Oslo, nie jest to już takie proste. Znam jedynie podstawy języka norweskiego, dlatego wypożyczanie książek po norwesku było dla mnie bezcelowe. Za każdym razem, gdy byłam u rodziców w Polsce, przywoziłam ze sobą książki, jednak zajmowały one dużo miejsca w bagażu podręcznym. Czytanie e-booków nie wchodziło w rachubę. Po prostu tego nie lubię.
Jednak postanowiłam się nie poddawać. Przecież nie muszę od razu czytać Jo Nesbø, pomyślałam. Postanowiłam w wolny weekend wybrać się do biblioteki w Oslo w celu poszukania książek dla… dzieci. Łatwe, krótkie, przyjemne, pisane łatwym i zrozumiałym językiem, były dla mnie wręcz idealne. Chwila spędzona w bibliotece – i już miałam w ręku trzy egzemplarze książek dla dzieci. Wszystkie pięknie wydane, z ilustracjami i cudnymi okładkami. Wyrobiłam sobie kartę biblioteczną i od razu mogłam je wypożyczyć do domu. Oczywiście nie było łatwo i często musiałam zerkać do słownika, jednak sprawiało mi to niesamowitą frajdę. Nie dość, że znowu zaczęłam czytać częściej, to przy okazji mogłam uczyć się języka norweskiego! – wspomina Magdalena.
Nie zapinajcie o swoich przyzwyczajeniach z Polski i pielęgnujcie je mimo odległości!
To może Cię zainteresować