Trzej muszkieterowie
archiwum prywatne
Andrzej, 39-latek z Warszawy. Żonaty, dwójka dzieci
Mężczyzna od 10 lat prowadzi firmę graficzną. Są miesiące, gdy idzie mu całkiem nieźle. Ale później przychodzą okresy zastoju, bez zleceń i praktycznie bez dochodu.
– Pierwszy raz wyjechałem cztery lata temu. Teraz w Norwegii jestem szósty raz. Zwykle są to 1-2 miesięczne pobyty. I wiem na pewno, że przyzwyczaić do ciągłych rozstań bym się nie mógł. Na samym początku bardzo tęsknię za rodziną. Później wpadam w wir pracy, ale na tydzień przed powrotem znów nie mogę wytrzymać. I czekam na odpoczynek. Na codzień siedzę za biurkiem, z przeszłości mam trochę doświadczenia w pracy budowlanej. I gdybym miał wybór, to wybrałbym budowlankę za tą samą kasę. Bo nie ma stresu.
To co najmniej mu się podoba w pracy w Norwegii to monotonia. Za to lista rzeczy, które w pracy w Skandynawii mu odpowiadają jest długa:
– Tu panuje dobra atmosfera. Kontakt z szefem jest na zupełnie luźnym poziomie i jak się człowiek stara, to jest doceniony. Poza tym widzę na budowach cały przekrój społeczeństwa. Wielu ludzi pracuje fizycznie, bo to ich pasja. W Polsce człowiek ubrudzony farbą to „robol“, traktowany jako nieudacznik. Tu nie ma dyskryminacji. Jest za to szacunek dla każdego. I to jest super. Nie ma też presji, stresu. A jak się zdarza sytuacja podbramkowa, to szef cię prosi, żebyś więcej pracował, a nie mówi „musisz“.
W czasie wyjazdów najbardziej brakuje mu oczywiście rodziny, a także jedzenia, które zna. Z kolei po powrocie do Polski brakuje mu norweskiego stylu bycia w relacjach z innymi.
– Norwegowie dążą do kontaktu wzrokowego, okazują sobie szacunek. Zupełnie inaczej wygląda to w Warszawie. Tam człowiek nie dostrzega drugiego człowieka.
Andrzej nie ukrywa, że chętnie przeprowadziłby się do Norwegii. Pod warunkiem, że miałby stałą pracę. Stabilizacja jest najważniejsza, a tego niestety nie udało mu się osiągnąć w Polsce. Żona Andrzeja nie jest szczególnie zachwycona jego wyjazdami. Poza tym swoje miejsce widzi w Polsce.
– Niby chodzi jej o patriotyzm. Ale domyślam się, że tak naprawdę chodzi o dużą zmianę, jakiej wymagałaby przeprowadzka.
Jurek, 46 lat, mieszkaniec województwa mazowieckiego
Mąż i ojciec trójki dzieci, a od pół roku świeżo upieczony dziadek. W Polsce zajmował się budowlanką. Ale częsta niewypłacalność zleceniodawców, lub płacenie zaliczek zamiast umówionej stawki, doprowadziły go na skraj wydolności finansowej i do ostrej choroby wrzodowej wywołanej stresem. Od 2002 roku wyjeżdżał na krótkie kontrakty do Niemiec. W Norwegii pracuje od 2008 roku. Stara się bywać w Polsce raz na 2-3 miesiące.
Jego dwoje starszych dzieci to już pełnoletnie osoby.
– Gdy zacząłem wyjeżdżać najmłodszy syn miał 4 lata. I gdy zbliżał się czas pożegnania bywał nerwowy, nie do końca umiał się z tym pogodzić. Rozmawiam z nim na Skype'e co drugi dzień, rozwiązujemy na bieżąco problemy, więc choć na odleglość trochę uczetsniczę w jego wychowaniu. Starsze dzieciaki nigdy nie pokazywały niezadowolenia, nie dały mi tego odczuć. Miały to, co zawsze chciały mieć, bo wynagradzałem im swoją nieobecność prezentami.
Na początku, gdy zjawiałem się w domu, próbowałem wszystkich poustawiać. Żona powiedziała mi, że to ja muszę się dostosować, a nie na odwrót. I miała rację. Ja też przyzwyczaiłem się do innego życia. Gdy przyjeżdżam do Polski zawsze jest dużo ludzi, chaos, harmider. Trochę brakuje mi tego mojego spokoju, poukładania. Każdego dnia w Norwegii wiem, co mam robić, mam swój rytm, harmonogram. Pobyty w Polsce wyglądają zupełnie inaczej. Ale mimo to uważam, że nie ma plusów życia osobno. Może jedynie to, że jak się widujemy tak krótko, to nie ma kłótni z żoną. Jest spokój, miłość. Jesteśmy jak najszczęśliwsze małżeństwo świata – Jurek śmieje się. – Tylko jak te dwa tygodnie mijają, coś zaczyna zgrzytać. Ale wtedy zazwyczaj już wyjeżdżam i się nie zdążymy pokłócić.
Jurek uważa, że rozłąka nie wpływa negatywnie na związek. A nawet, że jego wyjazdy wzmocniły relację z żoną.
– Mieliśmy kryzysowe sytuacje, wszystko wiązało się z finansami. Najpierw do Norwegii przyjeżdżałem na trzy tygodnie. Były pretensje ze strony żony, ale siedliśmy, pogadaliśmy o tym, w jakim celu wyjeżdżam, czy przez te wyjazdy będzie lepiej, czy gorzej. I do tej pory tak sobie to tłumaczymy. Mnie nie jest lekko bez rodziny, mojej żonie nie jest lekko beze mnie. Jej „brakuje chłopa“ w domu. Wraca zmęczona z pracy, wszystko jest na jej głowie, musi wozić dzieciaka na treningi. Ciągle działa na wysokich obrotach. Ale nie chciała tu przyjechać. Jest mocno związana ze swoją rodziną, ma stabilną pracę. Nie chciała ryzykować.
Jurek uważa, że rozstania związane z wyjazdami nie mają wpływu na to, że ludzie się rozchodzą.
– Na to nie ma reguły. Jak ludzie mają się rozstać, to nieważne, czy będą żyli razem, czy nie. Ja tam się nigdy tego nie bałem. Trzeba mieć to zaufanie. Przede wszystkim do siebie. Gdy widujemy się z żoną, zachowujemy się, jakbyśmy się dopiero poznali. Chodzimy za rączkę 25 lat po ślubie! Razem wyjeżdżamy. Chociaż wiem, że gdyby przyszło mi zjechać do kraju – czego nie planuję przez najbliższe 10 lat – to musielibyśmy od nowa nauczyć się razem żyć.
Darek, żonaty 33-latek
Darek jest innego zdania niż Jurek. Uważa, że rozłąka to wysoki czynnik ryzyka jeśli chodzi o stabilność związku.
W Polsce pracował na kierowniczym stanowisku w bankowości. Ale nie widzi już dla siebie powrotu „pod krawat“. Jak mówi, nie jest zainteresowany wyścigiem szczurów. Od ośmiu miesięcy ma wreszcie stały kontrakt, jeździ na śmieciarce i jest z tego powodu bardzo szczęśliwy. Pracuje w Norwegii od pięciu lat. Miesiąc temu żona przeprowadziła się do niego.
– Prowadziliśmy dwa odrębne życia. Mnie urzekło życie w Norwegii, perspektywa bezpieczeństwa i stabilizacji oraz szacunek pracodawcy do pracowników. Moja żona w Polsce realizowała się zawodowo. Pracowała w branży lotniczej. I dopiero w tym roku, po pięciu latach przyjechała do mnie, tu do Norwegii, pierwszy raz. Kocha góry, urzekły ją widoki. Ja bywałem dwa razy do roku w Polsce, przez jakieś dwa tygodnie. Odzwyczailiśmy się od siebie.
Przyzwyczajenie się do życia osobno zajęło mu dwa lata. „Przygarnęła“ go rodzina przyjaciela. Otrzymał od nich wsparcie psychiczne, pomogli mu uśmierzyć ból związany z rozłąką. Przyjacielowi zawdzięcza też bardzo wiele na polu zawodowym. To on nauczył go stolarki i malowania. Przyjeżdżając do Norwegii Darek miał, jak sam twierdzi, dwie lewe ręce. A tak zdobył nowe umiejętności i możliwość podjęcia pracy.
Mężczyzna przyznaje się, że odzwyczaił się od życia „we dwoje“. Do tej pory, gdy miał ochotę odwiedzić kumpli z innego miasta, po prostu do nich jechał. Nikomu się nie tłumacząc. Lubi pracować i też nie było problemu, żeby brać nadgodziny. A teraz trzeba powrócić do dialogu, kompromisów.
– Odkąd przyjechała moja żona, nie jestem w stanie się odnaleźć. Trzeba teraz odstawiać rzeczy na miejsce, w kuchni zawsze panuje porządek. Staram się, żeby żona czuła się tu komfortowo. Niedługo zaczyna kurs językowy, kupiłem z myślą o niej nowe meble. Sam, jak typowy facet, nie potrzebowałem wielu rzeczy. Mam nadzieję, że jej adaptacja przebiegnie płynnie. Strasznie mi na tym zależy.
Darek uważa, że wyjazdy i rozłąka mają bardzo duży wpływ na rozstania. Dużo zależy też od tego, czy ktoś jeździ cyklicznie do Polski. Jeśli tak, to podtrzymanie więzi jest łatwiejsze. Choć wyjazdy w ramach ratowania domowego budżetu nie sprzyjają budowaniu relacji. Wiele złego może się wydarzyć, wiele nieporozumień.
– Młode związki nie powinny żyć osobno – Darek potrząsa głową. – Lepiej w biedzie, ale razem, a nie w rzekomym dostatku, ale osobno.
Muszkieterowie
Każda historia jest inna, a doświadczenia różne. W przypadku jednych może się okazać, że rozłąka paradoksalnie przybliża. W przypadku innych może doprowadzić do rozpadu rodziny. Zawsze są dwie strony medalu i chyba najważniejsze jest to, by wybrać rozwiązanie, które będzie sprzyjać jedności związku.
To może Cię zainteresować
11-12-2015 18:42
0
0
Zgłoś
11-12-2015 17:30
2
0
Zgłoś
10-12-2015 22:16
9
0
Zgłoś